sobota, 7 stycznia 2017

Rozdział I "Hello. I'm Jane."

Cofnijmy się więc do przeszłości. Z tego zdarzenia pamiętam niewiele. Było jednak przełomowe w moim życiu - ograniczyło moje cierpienie do pewnego stopnia, a potem... Ból nieoczekiwanie wzrósł.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny - kłótnia między rodzicami z powodu nasilającego się alkoholizmu taty.Obudził mnie krzyk, myślałam że zaczyna się kolejna awantura. Byłam w błędzie. Potem pamiętam wszystko jak przez mgłę - płacz, karawan i wszyscy osuwający się na podłogę pod wpływem straty. Mój ojciec się zabił. Jeśli mam być szczera - nie odczułam tego na początku jakoś mocno. Mój rodziciel bił mnie i poniżał, a dochodziło do tego życie w ciągłym strachu o jego zdrowie. Ulżyło mi początkowo, jednak to było złudne poczucie bezpieczeństwa, które potem zostało zburzone wielkim wirem, jakby trąbą powietrzną która we mnie uderzyła tak znienacka. "Będzie lepiej" mówili wszyscy przyjaciele i ja w to wierzyłam. To był luty tego roku, teraz jest jego końcówka. Życie przez 8 miesięcy układało mi się jak należy. Szkoła, oceny - wszystko w jak najlepszym porządku. Unikałam chodzenia na grób mojego ojca, podburzało to mój stan emocjonalny mimo wszystko. Jednak z czasem znajdowałam się tam codziennie, co wiązało się z płaczem i dopiero po kilkudziesięciu tygodniach - odczuciem mocnej straty, części siebie i życia. W końcu mój stan pogorszył się na tyle, że czułam się jak zamknięta w wielkiej, szklanej kuli, jednocześnie obserwując świat z jej środka - jak zza zamglonej szyby. Nie wiem do czego mam teraz porównać moje życie.

Teraz przejdźmy do teraźniejszości.
Dzisiaj obudziłam się wcześnie rano, musiałam wyszykować się do szkoły. Jak ją postrzegałam? Jak budynek w którym uczymy się walki ze sobą. Przypominała mi wielki ring - albo wygramy, albo przegramy. Były 2 opcje, nic pomiędzy. Jednak ja byłam cholernym paradoksem życia - znalazłam się między tymi dwoma. Szala przeważała raz w stronę upadku, a raz nie. Trudno mi było określić dzień w jakiejś skali, więc określałam go mianem - beznadziejny. Idąc wzdłuż chodnika, patrzyłam w szarą kostką brukową. Myślałam nad całym sensem istnienia. Warto? Nie znałam na to pytanie odpowiedzi, a może było tylko retoryką jak i całe moje życie. Znowu błądziłam między dwoma niewiadomymi, które nie dawały mi najmniejszego wytchnienia od rozmyślań. W końcu doszłam do ogromnego budynku. Nazwałam go umieralnią, może miało to jakiś sens. Weszłam i szybko pobiegłam ku górze, aby uniknąć zbędnych spojrzeń na moją osobę. Przywitałam się tam z Camilą, usiadłam na parapecie w kącie korytarza i słuchałam muzyki ze słuchawek, patrząc tępo w okno i widok poza nim. Nic szczególnego w zasadzie - tylko zabudowania szkoły i mały przedsionek podwórka w którym zebrało się kilka osób żeby zapalić papierosa. Patrzyłam na nich i zastanawiałam się jaką oni mają historię życia. Może ich uśmiech i głupie podchody do innych są tylko złudnym zachowaniem, żeby zakryć głębsze zranienie w ich duszy. Każdego dnia mijamy tysiące ludzi na ulicy - jedni błądzą wzrokiem, drudzy się uśmiechają, a trzeci chodzą smutni. Jest milion różnych zachowań, przypadających na milion różnych osób. Można ocenić kogoś z góry, nie poznając głębiej tej osoby, nie nawiązując relacji z nią. Robi tak większość człowieczeństwa, moim zdaniem to błąd.
Usłyszałam dzwonek na lekcje. Cam przyjrzała mi się uważnie i poklepała po ramieniu, jakby chciała mnie przygotować na coś strasznego. Podniosłam brew w geście zapytania.
- Znowu jesteś smutna.
To nic nowego moja droga, jestem wiecznie smutną optymistką.
W tym momencie poczułam mocny ucisk na nadgarstkach. To wspomniana wyżej dziewczyna mocno oplotła dłońmi przeguby moich rąk. Widziałam zmartwienie w jej oczach. Ognistorude włosy, okalały jej twarz. Miała kilka piegów porozrzucanych po policzkach i szmaragdowe oczy z nawiązką żółtego. Sięgała mi mniej więcej do czoła, była dużo niższa. Poczułam w końcu ból.
- Puść. -sapnęłam do niej
- Nowe cięcia zabolały? Mówisz, że ból wymaga, żeby go czuć.
Tym razem widziałam pewnego rodzaju złość na jej twarzy. Malowały się na niej pewne rysy, charakterystyczne dla zdenerwowania tej osoby.
- Nie bądź bezwzględna, to chamskie -odpowiedziałam ze zrezygnowaniem
- Znam kogoś, kto Ci pomoże. Niedługo się przekonasz.
Typowe gadanie dla Camili. Myślała, że straszeniem mnie coś zdziała. Wleciało jednym uchem, wyleciało drugim. Nic sobie z tego nie zrobiłam. Nie raz już to słyszałam, a zresztą mój stan był odzwierciedleniem mojego świata, a raczej jego powolnego rozpadu. Ten rozpad prowadził również do wykruszania się mojej duszy i zamiany serca na lód. Na razie nie było takiej mocy, żeby to zimno rozpłynęło się w niebycie. Zamarzałam powoli w środku i nie widziałam rozwiązania na ten powolny i bolesny proces.
Weszłam do klasy, siadłam na swoim miejscu. Tuż obok mnie rudowłosa. Poczułam się obserwowana. Uderzył we mnie lęk. Czułam się przez niego policzkowana i atakowana z każdej strony. Zacisnęłam powieki. Miałam w tym momencie ochotę rzucić się z 10 piętra w dół, żeby nie czuć żadnej emocji. Wbijałam powoli paznokcie w skórę, musiałam zagłuszyć to COŚ bólem fizycznym. Oczywiście moje próby stanęły na niczym. Ręce zaczęły mi drżeć a po policzku w końcu spłynęła pierwsza łza. W tym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. W ich progu stanęła wysoka kobieta. Na oko 1.75 wzrostu, proste włosy do ramion, koloru ciemnego blondu z rdzawymi prześwitami. Była szczupła, a jej głos był przyjemny i miły.
- Mogę Ci kogoś zwinąć z zajęć? -zaśmiała się w stronę nauczycielki
- Pewnie, Jane.
- Chciałabym poprosić Angie do siebie.
Aż we mnie zawrzało. Spojrzałam się w stronę Camili, a ona posłała mi tylko wrednawy uśmieszek o charakterystycznym znaczeniu "a nie mówiłam?". W gruncie rzeczy nie wiedziałam kim jest ta kobieta i czego w rzeczywistości ode mnie chce. Wstałam z krzesła. Znów poczułam masę spojrzeń, które kierowały się na moją osobę. Znów lęk. Znów bezradność. Uciekłam - wyszłam szybko z klasy.
- Nie spodziewałaś się, że Cię wezmę na rozmowę? -zapytała, spoglądając na mnie spod grzywki. Widziała strach w moich oczach, więc posłała mi ciepły uśmiech.
- Nie, a kim Pani w zasadzie jest? -zapytałam
- Jestem Jane, psycholog szkolny. Musimy wypełnić pewną ankietę, którą rozwiązywali uczniowie z Twojej klasy.
Czułam ten podstęp. Przebiegła kobieta, będzie próbować ze mnie coś wydobyć za pomocą świstka papieru na którym będzie umieszczone kilkanaście pytań? Zatem rozpoczynamy grę.
~~~
walenie kotka za pomocą młotka
standard: w ranie pytań oto mój ASK
za wszelkie błędy przepraszam... pisane pod natchnieniem, a jednak w pełnym pośpiechu sobotniego dnia, miałam 20 minut na to, więc pewne niedociągnięcia na pewno się ukazały
miłego dnia i weekendu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz