sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział II "Help me"

- Imiona rodziców? -usłyszałam znów miły głos z czerwono-bordowych ust.
- Mam tylko matkę -odpowiedziałam obojętnie
Widziałam na jej twarzy udawane zdziwienie. Po kilku sekundach dopiero uniosła brew w geście zapytania. Uśmiechnęłam się, być może dlatego że mnie to niebywale śmieszyło. Czułam się jak aktorka w przedstawieniu, wolałam być pytana o wszystko wprost, niż odczuwać podstęp i słyszeć udawane zaskoczenie. Wiedziałam, że była wszystkiego świadoma... W końcu Camila musiała obcej babie wszystko wypaplać!
-...zawsze sama się wychowywałaś? -aż mnie wkurzyło.
- Nie umie Pani zapytać jak człowiek? Moja świadomość jest pełna i również wiem, że jest Pani poinformowana o pewnej części mojego życiorysu.
- Dobrze, przejdźmy więc do konkretów -spostrzegłam delikatny strach w jej spojrzeniu
Nagle zobaczyłam jak rdzawe pasemka pod wpływem powiewu przeciągu się podnoszą. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Spojrzałam się za siebie, była to nauczycielka przedsiębiorczości. Nawet się nie spodziewałam, że minęła cała lekcja na wzajemnych spojrzeniach moich i Pani Pedagog.
- Za długo odzyskam Angie? Mam mieć z Nią kolejną lekcję.
- Za długo, mamy dużo do obgadania -usłyszałam złość w głosie Pani Jane.
Belferka wyszła bez słowa. Zmarszczki na jej czole okazywały niezadowolenie. Zresztą kto byłby szczęśliwy z takiej sytuacji? Na pewno nie ja. Ale psycholożka była przeszczęśliwa, że ma w końcu jakiekolwiek zajęcie. W końcu nie błąka się bez celu po szkole i nie szuka szczęścia w jakiejkolwiek czynności. Chyba nie spodziewała się jakim będę dla Niej wyzwaniem. I dobrze. Nie zamierzałam dawać jej poczucia łatwości w nawiązywaniu relacji. Pewnie podobnych do mojej rozmowy miała tysiące, jak nie miliony. O nie. Nie będę jej nic ułatwiać, to nie leży w mojej naturze. Tym bardziej, że nie jestem zbyt ufną osobą... Szczególnie w stosunku do dorosłych osób.
- Więc skoro wszystko wiesz, to powiedz mi skąd nacięcia na Twoich rękach? -usłyszałam wprost.
I to mi się podobało. Oczywiste pytanie-oczywista odpowiedź.
- Bo nie chcę żyć -znów rzuciłam obojętnie w jej stronę.
Na mojej twarzy nie malował się strach ani tym bardziej smutek. Śmieszyła mnie cała sytuacja, co zauważyła Pani Jane.
-...skąd ten uśmiech? Nie bierzesz na poważnie samookaleczania się?
- Może tak, może nie. -rzuciłam
Jej brwi uniosły się. Chyba wiedziała, że nie będę prostym "przypadkiem". Nie była jednak zdziwiona moją odpowiedzią. Czyżby kiedyś usłyszała podobną? Być może. Ale nie ufam jej, ani tym bardziej nie chcę się otwierać przed jakimś babszytylem, który pracuje dla placówki oświatowej!
- Angie, nie chcę dla Ciebie źle...
- Nikt podobno nie chce, a każdy i tak robi jak mu się podoba, pomijając moje uczucia -przerwałam jej.
- Nie musisz udawać twardej i silnej. Wiem, że pod tą skorupą kryje się cicha i nieśmiała dziewczyna, która wewnątrz jest naprawdę poraniona oraz pokrzywdzona przez życie. Jestem po Twojej stronie.
To mnie w pewnym sensie złamało. Usłyszałam pierwszy raz coś tak kochanego, co trafiło w moje serce głębiej, niż kły wilka. Jednak on znów zaatakował, a mi łzy się zebrały w oczach. Pierwszą łzę uroniłam po kilkunastu sekundach. Ciepła dłoń dotknęła mojego policzka, rozmazując kroplę słonej wody. Poczułam się w jakiś sposób ważna. W końcu ktoś się mną zainteresował, może tego mi brakowało? W środku dało się dobyć sympatii do tej kobiety. Wzbudziła we mnie swojego rodzaju uczucie bezpieczeństwa. Rozpłakałam się jak dziecko, a jej ręce zacieśniały się wokół mojej talii. To było przytulenie! Przytulenie osoby, która ma ze mną styczność niecałe dwie godziny. Z moich oczu uchodziły łzy pełne bólu i cierpienia.
-...przepraszam, naprawdę jestem bezradna wobec tej sytuacji jaka dzieje się w mojej psychice -wydukałam z ledwością
Poczułam jak jej dłonie coraz mocniej mnie oplatają. Chciała zyskać tym sympatię, udało jej się. Ten gest sprawił, że postanowiłam dać jej szansę... Ale to dopiero po rozmowie, która miała się odbyć.
- Chodź tu, siadajmy. Musimy obgadać parę istotnych spraw, zgadzasz się? -pierwszy raz ktoś zapytał się mnie o zdanie. To był kolejny bodziec do nawiązania relacji.
Pokiwałam twierdząco głową. Jej błękitne oczy bacznie mi się przyglądały. Obserwowała moje zachowanie, cóż wyobrażałam sobie je tak: siedzi taka jedna ze spuszczoną głową i myśli, że ktoś się nią zainteresuje, ha! Szkoda słów, każdy ma miliard problemów a ona myśli, że kilka jej przebije głód dzieci w Afryce albo klęski żywiołowe w Ameryce, zabawne.
Te myśli brały się znikąd, zaniżały moje poczucie własnej wartości. Czułam się w tamtym momencie jak kupa nieszczęścia... Bezwartościowego nieszczęścia. Drapieżnik znów zaatakował. Wbijał swoje szpony, przedzierając moją duszę od stóp do głów. Gula w gardle uniemożliwiła mi na odpowiedzenie na jakiekolwiek z pytań, które padły w moją stronę z ust Pani Jane. Cała się trzęsłam i próbowałam cokolwiek wydukać. Cholera! Potrzebowałam tej pomocy, którą Ona być może była mi w stanie zaoferować i wyrwać z paszczy wilka i wielu innych...
~~~
 bez zbędnego komentarza
ASK: congelatox

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz